W piątek wczesnym rankiem szybko zjadłyśmy śniadanie, spakowałyśmy sprzęt i ruszyłyśmy na Siwą Polanę, gdzie czekała już na nas przewodniczka. Rozpoczęłyśmy wędrówkę długim, lecz malowniczym szlakiem przez Dolinę Chochołowską. Po drodze oczywiście nie mogłyśmy odmówić sobie krótkiej sesji zdjęciowej przy uroczych bacówkach. Krótki odpoczynek w schronisku pozwolił nam przygotować się na dalszą, bardziej wymagającą część trasy – podejście na Grzesia. Wyciągnęłyśmy kijki trekkingowe, założyłyśmy lżejsze kurtki oraz raczki i… już po paruset metrach okazało się, że śniegu było znacznie mniej, niż się spodziewałyśmy! Szlak był miejscami pokryty lodem, a chwilę później prowadził przez błoto i kamienie. Warunki były więc trudne zarówno do chodzenia w raczkach, jak i bez nich. Na szczęście po krótkim czasie lód ustąpił miejsca śniegowi, a dalszy spacer był już czystą przyjemnością. Im wyżej się wspinałyśmy, tym piękniejsze krajobrazy odsłaniały się przed nami – aż do momentu dotarcia na słoneczny szczyt. Widoczność była idealna, a Tatry prezentowały się fenomenalnie. Zrobiłyśmy mnóstwo zdjęć, nacieszyłyśmy się słońcem i panoramą, po czym zeszłyśmy z powrotem do schroniska na ciepły posiłek.

Następnego dnia zaplanowałyśmy bardziej rekreacyjny spacer do Doliny Gąsienicowej. Wyruszyłyśmy klasyczną trasą przez Boczań z Kuźnic. Szlak początkowo prowadził przez gęsty las, ale stopniowo wynagradzał nas coraz piękniejszymi widokami. Miałyśmy nawet okazję zobaczyć balony lecące nad szczytami – niestety schowały się, zanim udało nam się je uchwycić na zdjęciach. Po krótkiej przerwie na skrzyżowaniu szlaków zeszłyśmy łagodnie w dół, docierając do przepięknej Hali Gąsienicowej z jej charakterystycznymi bacówkami. Po odpoczynku zdecydowałyśmy się ruszyć nad Czarny Staw Gąsienicowy. Zimą miejsce to zazwyczaj jest niebezpieczne ze względu na zagrożenie lawinowe, jednak tym razem śniegu było wyjątkowo mało, więc szkoda było nie wykorzystać tej okazji. Na miejscu czekała nas niespodzianka – staw był całkowicie zamarznięty i pokryty niemal metrową warstwą lodu. Nie mogłyśmy odmówić sobie przejścia po lodowej tafli jeziora, ciesząc się niezwykłą atmosferą tego miejsca. Po dłuższej przerwie nad brzegiem, podczas której wygrzałyśmy się w słońcu i podziwiałyśmy narciarzy zjeżdżających z przełęczy Karb, wróciłyśmy na pyszny obiad do schroniska. Nie mogło oczywiście zabraknąć tradycyjnej szarlotki! Po posiłku wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Warunki stały się znacznie trudniejsze – śnieg, który stopniał w ciągu dnia, zrobił się teraz śliski i zdradliwy. Nie obyło się bez kilku drobnych upadków. Na szczęście wieczorne zajęcia jogi były idealnym zakończeniem dnia – rozciągnęły nasze mięśnie, pomogły się odprężyć i ukoiły wszelkie drobne kontuzje. 🧘‍♀️